piątek, 23 marca 2007

Tajemnica bliźniąt.

W przypływie myśli wiosennych, a właściwie jeszcze zimowych, przyszło mi do głowy, pytanie: za co lubię muzykę.
Wyszło coś, co zdaje się być dość absurdalne, bo kocham głównie za jej tekst. Piszę 'głównie' , bo nie jest to oczywiście warunek. Ważne są jej emocje, melodia instrumentaria itd. Jednak zaczynam żyć utworem, kiedy znajdę w nim coś, co uznam za jakąś tam swoją prawdę.
Nie przypadkowy oczywiście w tym miejscu jest powyższy wstęp. Ponieważ oto znalazłam muzykę, współczesną, która mimo, że nie jest Chopin'em ani Metheny'm, ani Armstrong'iem wchodzi w kości. Słuchając Cocteau Twins ciężko jest zrozumieć tekst piosenki. Istnieje nawet teoria, że teksty jako takie nie istnieją, tylko wierni słuchacze je spisują, a Elizabeth Fraser i tak śpiewa co chce. Tekst jednego z utworów składa się podobno z części motocykla.
Piję jednak do tego, że nie tekst zdobi muzykę Cocteau Twins, chociaż Bluebard jest pięknym przykładem na to, że cudownie się z nią komponuje.
Jestem gotowa zaryzykować stwierdzenie, że muzyka Guthrie'go i Raymond'a jest genialna! Nie mówiąc oczywiście o talencie wokalnym Elizabeth. Łączą oni nuty tak, że prawie każdy utwór niesie ze sobą ogromny pokład emocji i wchodzi głęboko w nas, tak, że gdy te emocje pojawią się w naszym życiu, kiedy ciężko jest je nazwać, kiedy nasz język natrafia na granicę, czujemy w sobie ich muzykę. Nie jest to coś, czego słucha się przy okazji, jest to muzyka wymagająca celebracji, żeby ją poczuć najlepiej zgaś światło i zamknij oczy.
Wiem, że nie jestem pionierem tej opinii i obudziłam się kilkanaście lat za późno, ale tak to zwykle bywa.
Polecam.